Duży Format, 6 czerwca 2012
Tygrysy Ulicy
Są zdani wyłącznie na siebie, żaden rząd, żadna władza nic dla nich nigdy nie zrobi. Są pełni rezygnacji i spokoju. Tak wygląda wolny rynek w formie czystej.
Z Łukaszem Sokołem, który w New Delhi sfotografował biznesmenów chodnikowych, rozmawia Grzegorz Sroczyński

1. Ostrzyciel noży 
Kto to jest?
- Ruk Mudelin, ostrzyciel noży. Moja ulubiona postać. Jego rower jest genialnie przystosowany do pracy. Ruk krąży na nim po New Delhi w poszukiwaniu klientów, potem staje, stawia rower na nóżce, podłącza do pedałów pas transmisyjny i ostrzy.
Ile zarabia?
- Ostrzenie małego noża kosztuje 5 rupii (30 groszy), dużego - 10 rupii (60 groszy). Nowy nóż można kupić za 20 rupii (1 złoty 20 groszy). Dniówka Ruka to około 25 złotych.
Dlaczego zrobiłeś mu zdjęcie?
- Bo jest typowym przedstawicielem drobnej przedsiębiorczości w Indiach. Eksperci nazywają to „biznesem chodnikowym”. Pierwszy raz pojechałem do Indii w 2010 roku. Szukałem ciekawego tematu. Wcześniej byłem dwa razy w Afryce. Po afrykańskich krajach Indie wydały mi się odhumanizowane, nigdzie nie czułem tak wielkiej przepaści między ekstremalnym bogactwem a biedą. Skrajną biedą.
Większą niż w Afryce? Nie wierzę.
- To kwestia kontekstu. W Afryce bieda jest wiejska - gliniana chata i kura jako jedyna forma własności. W Indiach zobaczyłem biedę skumulowaną w 20-milionowym mieście, w stolicy kraju, który jest nazywany „tygrysem gospodarczym” i stawiany za wzór reszcie świata. Rosną drapacze chmur, otwierają się supermarkety, ekonomiści zachwycają się wskaźnikami gospodarczymi, gazety donoszą o indyjskim programie atomowym i kolejnych satelitach wysyłanych w kosmos. „Indie światową potęgą elektroniki”. „Indie globalną stolicą call-centers”. „Czy Indie zdominują światową gospodarkę” - czytam w polskiej prasie. A potem jadę do New Delhi i w samym centrum spotykam ulicznego dentystę. Wyrywa zęby obcęgami na żywca, jego pacjentów nie stać na inną formę opieki medycznej. Kawałek dalej - uliczny znachor, który za pomocą tutki wysysa ludziom płyn z bolących kolan. To nie jest lokalny koloryt, to jest norma.
I co sobie wtedy myślisz?
- Że tak wygląda wolny rynek w formie czystej. Z biznesu chodnikowego żyje tam 60 mln ludzi. Bez ZUS-u, emerytury, opieki zdrowotnej, umów - choćby śmieciowych. „Mieszkałem na wsi, przyjechałem do miasta, zacząłem sprzedawać herbatę na ulicy. Bo co innego miałem robić?”. Z prowincji wciąż płyną miliony ludzi. I próbują robić cokolwiek.
Ruk Mudelin nigdy nie będzie miał emerytury, na starość jest skazany na łaskę swoich dzieci. Więc ma ich siedmioro. Któreś z nich odziedziczy rower i zawód ostrzyciela noży. Na razie Ruk pracuje siedem dni w tygodniu po dziewięć godzin dziennie. Zobacz - ma zaledwie 43 lata, a wygląda na 63. Zapytałem go, o czym marzy. Odpowiedział: „Odpocząć”.

2. Czyściciel uszu
Co robi ten człowiek?
- To Murad Ahmad, lat 40. Jest czyścicielem uszu, zawód odziedziczył po ojcu. Czyszczenie kosztuje około 3 złotych.
Nie można samemu patyczkiem?
- To nie to samo. Murad rozciąga ucho, bierze dwa metalowe narzędzia i wkłada je do samego bębenka. Bardzo głęboko. Wyciąga ze środka potężne grudy. To jest ZABIEG, a nie zwykłe czyszczenie. Murad twierdzi, że należy to robić dwa razy w miesiącu.
Jedyny, który na twoich zdjęciach się uśmiecha.
- Tak, Murad trochę pozuje. Czyściciele uszu stoją grupkami w kilku miejscach New Delhi. Dla Europejczyków są dziwowiskiem, ciągle ktoś chce ich fotografować, więc zaczęli pobierać za to opłaty. Murada przekonałem, że nie będę płacił. Ale już z ulicznymi dentystami nie udało się dogadać, nie mam ich zdjęć.
Za dużo chcieli?
- 100 rupii, czyli jakieś 6 zł.
Niewiele.
- Nie o to chodzi. Nie mogę płacić za zdjęcia, bo to zmienia rzeczywistość. Nie jestem turystą, tylko fotoreporterem. Jak zacznę płacić, to oni zaczną pozować. Fałsz.
Opisz takiego dentystę.
- Na kramiku przed nim leży kilka sztucznych szczęk. A właściwie nie do końca sztucznych, bo są zrobione z zębów wyrwanych poprzednim klientom. Pacjenci z ubytkami mogą więc sobie zamówić mostek albo całą szczękę z prawdziwych zębów. Kwestia dopasowania. „W głowie się nie mieści” - zareagował na to jeden z moich znajomych. Wkurzyłem się. „A czym to się różni od wstawienia sobie czyjejś nerki?”.

3. Sprzedawca jaj
Mantri ma 27 lat. Sprzedaje jajka, przygotowuje też na miejscu potrawy. Jajko na twardo kosztuje 30 groszy. Omlet - złotówkę. Mantri był bardzo speszony. Prawie nic nie mówił, na niektóre pytania odpowiadali za niego koledzy.
O co pytałeś?
- Ułożyłem sobie zestaw pytań, które zadawałem wszystkim bohaterom. Imię, wiek, liczba dzieci. Pytałem, kto ich nauczył zawodu. Często przejęli go po rodzicach, niewiele osób robi coś całkiem nowego.
Pytałeś, o czym marzą?
- Miałem to pytanie w zestawie, ale okazało się bezsensowne. Nie rozumieli go. „Jest, jak jest” - odpowiadali. Albo: „Muszę utrzymać rodzinę”. Amerykański sen, kariera od pucybuta do milionera - nikt nie miał takich marzeń.
Pamiętam dokument Marcela Łozińskiego o sopockim Grand Hotelu. Każdy pracownik - sprzątaczka, palacz, kelner, aż po dyrektora - został poproszony, żeby przed kamerą opowiedzieć o swojej pracy. To były fascynujące opowieści! „Panie, bez palacza nie byłoby tego hotelu, to najważniejsza funkcja”. Bohaterowie moich zdjęć o swojej pracy mówili niewiele. „Nic innego nie potrafię”.
Narzekali?
- Nie. „Panie premierze, jak żyć?” - nie spotkałem się z czymś takim. Oni wiedzą, że są zdani wyłącznie na siebie, że żaden rząd, żadna władza nic dla nich nigdy nie zrobi. Są pełni rezygnacji i spokoju. Tylko raz usłyszałem skargę. Człowiek, który sprzedaje bloki lodowe do chłodzenia żywności, powiedział: „Ciągle zimno mi w ręce”.

4. Parzyciel herbaty
Sanjay Sharma ma 42 lata, od 35 lat codziennie parzy czaj na ulicy, robił to od dziecka, najpierw z ojcem. Szklaneczka kosztuje 6 rupii, czyli około 35 groszy.
Gdzie urzęduje?
- Niedaleko wyjścia ze stacji metra. Dookoła przewalają się tłumy, a on spokojnie nalewa herbatę. Każdą szklankę parzy osobno.
Dobra?
- Pyszna, esencjonalna, wręcz pali. Gotuje ją na mleku, dodaje imbir, cukier, kardamon, czasem cytrynę. Imbir rozbija na ziemi, wprost o chodnik. Ma piękne ruchy, to jest sztuka.
Każdy z moich bohaterów pracował z pietyzmem. Jak posypywał potrawę, to w jakiś ładny wzór. Jak sprzedawał danie z patatów, to każdą porcję odmierzał małą wagą w skupieniu. Przyprawy i ziarna były usypane w piękne kopy. Pomarańcze - w równą piramidkę. Każdy stara się zapanować nad swoim kramikiem, bo dookoła wszystko pożera chaos i brud. Powietrze jest aż gęste od smrodu. Połowa spośród 20 mln mieszkańców New Delhi nie ma dostępu do wody bieżącej, prądu, kanalizacji. Załatwiają się wszędzie, bo gdzie mają to robić? Ciągle brodzisz w śmieciach.

5. Sprzedawca przekąsek
Chandan Singh ma 50 lat. Najczęściej stoi przy Connaught Place, które jest dość znanym miejscem New Delhi. Wielkie rondo składające się z kilku kręgów, duży węzeł komunikacyjny. Chandan od 30 lat sprzedaje bhelpuri, indyjską przekąskę.
Co to jest?
- Prażony ryż wymieszany ze świeżymi warzywami, cebulą, pomidorem, zieleniną, okraszony cytryną. Pikantne cholernie. Smakuje, jakbyś wymieszał chipsy z warzywami i dodał chili. Składniki nosi w kuble, ale nie są wymieszane. Danie przyrządza specjalnie dla ciebie w metalowej misce. Cały ceremoniał.
Chandan ma sześcioro dzieci, w tym - aż cztery córki, co czyni jego sytuację bardzo trudną. Za każdą będzie musiał zapłacić spory posag. Niektórzy ojcowie zapożyczają się na kilkadziesiąt lat, żeby córki mogły wyjść za mąż. Chandan zarabia dziennie około 12 złotych. Nie mam pojęcia, jak odłoży z tego na cztery posagi.

6. Prasowacz
Biharilal ma 47 lat i jest prasowaczem. Zajmował się tym również jego ojciec i dziadek. Za wyprasowanie zestawu koszula plus spodnie trzeba zapłacić 5 rupii, czyli zaledwie 30 groszy.
Ile zarabia dziennie?
- Około 10 złotych, jeśli ma dobry dzień. Ludzie przynoszą mu ubrania w tobołach, on je na chwilę rozkłada, kropi wodą i zawija z powrotem, żeby złapały wilgoć. Potem prasuje ubrania siermiężnym żelazkiem na węgiel, bo przecież nie ma tam prądu. Na zdjęciu widać jego kramik od zaplecza.
A kto ubrania pierze?
- Pracz to osobny zawód. Oczywiście robi to ręcznie, bije ubrania o kamień nad rzeką lub stawem. Nie możesz oczekiwać, że oddasz ubrania w jedno miejsce, gdzie jednocześnie je upiorą i uprasują. Tam jest tylu ludzi, że każdy musi mieć swoją działkę. Specjalizacje są bardzo wąskie. Na przykład podawacz ręczników, który stoi w hotelowej łazience, odkręca za ciebie kran, niczego nie musisz dotykać. To cała jego funkcja.
Jeśli coś budują, remontują, nie używają taczek do wożenia cegieł i gruzu. Bo jest osobny zawód „nosiciel gruzu”. Zatrudniasz dziesięć takich osób, noszą wszystko w misach na głowach. Jakbyś zainwestował w taczkę, to nie mieliby pracy.

7. Kwiaciarka
Manju od godz. 7 do 22 stoi przy ruchliwym skrzyżowaniu, sprzedaje róże i tulipany. Kwiaty kupuje po 75 rupii pęczek (4 zł 50 gr), a sprzedaje po 100-120 rupii (6-7 zł). Dziennie około dwudziestu bukietów.
Wygląda na smutną.
- Raczej przestraszoną. Przyjechała ze wsi, jest analfabetką, nie wie nawet, ile ma lat. Ojciec zmarł, matka została w Radjastanie. Ma dwójkę dzieci: małego synka i kilkumiesięczną córkę.
Manju mieszka na tym skrzyżowaniu. Dwadzieścia metrów dalej - ognisko, jakieś jedzenie i namiot, przed którym siedzą jej mąż i kuzynka, która niańczy dzieci.
Nikt ich nie przegania?
- Ktoś stawia namiot na pasie zieleni między jezdniami i zaczyna w nim żyć. Potem pojawia się drugi namiot. Potem - powstaje cały slums. Aż któregoś dnia wkracza wojsko z buldożerem i wszystko niszczy. Slums wyrasta gdzieś obok.
Po powrocie Polska wydaje mi się rajem. „Tutaj też jest skrajna bieda” - mówi mi znajomy, kiedy słyszy historyjki z Indii. Tak, ale to inna bieda. Nie kupisz sobie nowych ciuchów, ale nie zdechniesz z głodu. Twoje dzieci dostaną obiad w szkole. Lekarza masz za darmo.
Jak studiowałem zarządzanie, to wydawało mi się, że każdy jest kowalem własnego losu. Człowiek może osiągnąć wszystko, wystarczy tylko chcieć. W Afryce i Indiach straciłem te złudzenia.
Back to Top